Obserwatorzy

Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 kwietnia 2014

Smutno.

    Witajcie Kochane. Na wstępnie pragnę prze serdecznie podziękować za życzenia świąteczne.Mam nadzieję,że u Was minęły pogodnie i w spokoju. U mnie niestety tak nie było...zaczęło się od piątku i trwa .
A w czym rzecz?? Już opowiadam...
Moja Dyzieńka zaszła drugi raz w ciążę i miała urodzić maluchy na początku maja,strasznie w niej brykały,ona zaokrąglała się pięknie i w ogóle wszystko było wspaniale.Obiecałam sobie,że więcej nie będzie miała maleństw i zaraz po porodzie wysterylizuję samczyka (bo podobno samce lepiej to znoszą).Stało się jednak inaczej.W czwartek stała się jakaś taka smutna i osowiała-myślałam,że za dużo zielonego zjadła i może ma jakieś wzdęcia.W piątek rano wstałam dałam jej jeść (i wiadomo jak to przed świętami szalałam w garach do późna).Dopiero kiedy mąż wrócił z pracy i poszedł po coś na górę okazało się,że nasza Dyzieńka poroniła (urodziła dwa martwe prosiaczki).Ale żeby tego było mało to oczywiście weterynarz dopiero przyjmował we wtorek.
Biedna maleńka siedziała nastroszona w rogu klatki zimna jak lód-no to ją owijałam w kocyki ręczniki-działało bo robiła się ciepła.Ale oczywiście nieszczęścia chodzą parami tak więc pojawiła się straszna biegunka-a weterynarz dopiero we wtorek :( Co tu robić?? Wyjęłam z apteczki węgiel medyczny rozkruszyłam i rozpuściłam w wodzie,którą to podałam jej przez strzykawkę. Dalej było źle-małej odechciało się całkowicie pić-trzeba było ją "nawadniać"coby się nie odwodniła.Nawet nie wiecie jak chciałam żeby te święta się w końcu skończyły...W poniedziałek rano zniosłam ją do kuchni bo chciałam jej podać letnią wodę z witaminą C akurat był u mnie mój tato.Wziął Dyźkę na ręce i mówi do mnie "Marta ona ma w brzuchu jeszcze jedno małe,którego nie dała już chyba rady urodzić".Pomacałam ją po brzuszku i faktycznie coś tam było.Odliczałam do wtorku i czekałam na ten dzień jak na przysłowiowe zbawienie-nieustannie prosząc Dyzię by była silna i wytrzymała.Uwierzcie mi jeszcze nigdy nie widziałam zwierzęcia ,które tak bardzo chce żyć.Zaczęła normalnie pić wodę :) Biegunka jednak nie chciała jej dać spokoju.
W końcu nadszedł wyczekiwany i upragniony wtorek.Wykąpałam Dyzieńkę (bardzo jej się to podobało i szczerze się zdziwiłam) wysuszyłam ją i pojechaliśmy do Pani weterynarz.Pani doktor wygoliła Dyzi brzuszek i wykonała badanie USG-okazało się,że tato miał rację.Dyzia ma w brzuszku jeszcze jedno martwe maleństwo i bardzo mocny stan zapalny macicy.Nie pozostaje nic innego jak operacja.Umówiłam się na dzisiaj na godzinę 18. Oczywiście istnieje ryzyko,że mała się nie wybudzi ze śpiączki i inne możliwe powikłania-pewnym za to jest to,że jeżeli taka operacja nie zostanie przeprowadzona wówczas umrze w strasznym bólu .
Przepraszam może nie powinnam tego pisać...
Już sama nie wiem.
Proszę Was trzymajcie o 18 kciuki za moją małą Dyzieńkę-ja cały czas wierzę w to,że będzie dobrze.

A hafty jakoś tak zeszły na dalszy plan-nie mam teraz do tego głowy...
Pozdrawiam.

12 komentarzy:

  1. Bardzo współczuję tobie i Dyzieńce - oczywiście będę trzymać kciuki z całych sił!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda ilość kciuków cały czas potrzebna.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Marta, wszystko będzie dobrze! Popatrz na Nią! Ona też czekała wizyty u pani weterynarz! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona wczoraj jak tylko zobaczyła strzykawkę to zaczęła już płakać.Póki co nie jest dobrze...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. trzymam kciuki bardzo mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję.Najbliższe godziny będą decydujące.Póki co jest kiepsko...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Trzymam oj trzymam. Obys następny post napisała już weselszy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rowniez trzymam mocno kciuki. Bedzie dobrze! Przytulam...

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedzi
    1. Dyżka dostała narkozę po której w ekspresowym tempie zasnęła.Operacja trwała ponad pół godziny, Pani weterynarz usunęła jej narządy rozrodcze.Widziałam strasznie dużo ropy w tym wycinku.Pani doktor powiedziała,że to już był tzw "ostatni gwizdek".Wzięłam nietomną Dyźkę do domu gdzie jeszcze długo była nieprzytomna.Wybudziła się na szczęście ale strasznie mało je,wodę podaję jej na siłę.Najgorsze,że ma prawie cały brzuszek pozszywany(domyślam się tylko jak biedna teraz musi cierpieć).Porusza się jakby była "pijana"i ma kłopot jakiś z podnoszeniem główki bo cały czas ma nisko opuszczoną.Jutro znowu jedziemy po antybiotyk.Oby było coraz lepiej.
      Pozdrawiam.

      Usuń